Długo czekałam na warsztaty Dzikiej Kuchni Łukasza Łuczaja. Wiele razy w ciągu ostatniego roku sprawdzałam jego stronę czy są wolne miejsca. Nie przerażała mnie odległość – z Poznania na Pogórze Dynowskie do Pietruszej Woli to ponad 600 km lub 8 godzin jazdy pociągiem i jeszcze 3 samochodem. Wiedziałam, że muszę tam być – poznać Łukasza, zobaczyć przepiękną starą chatę z czerwonymi ścianami, zajrzeć do wnętrza cerkwi stojącej tuż obok. Byłam ciekawa ludzi, skąd są, dlaczego tam przyjechali, jaka była ich motywacja. A przede wszystkim zaznajomić się z roślinami, dotknąć, powąchać, posmakować.
Udało mi się w maju – w najpiękniejszym okresie dla zbieraczy roślin. Dookoła mnie mniszki, podagrycznik, młody chmiel, barszcz, pokrzywa, czosnek niedźwiedzi, młody krwawnik i młody wrotycz, bluszczyk kurdybanek, jasnota biała i purpurowa, czeremcha, kotewka. Zielono wszędzie ale przede wszystkim spokój wszędzie.
Łagodne, zadrzewione pagórki nietknięte jeszcze ręką ludzką. Dla mnie, mieszczucha kochającego naturę, warsztaty dzikiej kuchni Łukasza Łuczaja to jak urodziny, Wielkanoc i Boże Narodzenie w jednym.






Wszystkie przepisy na niezwykłe potrawy roślinne, które przyrządziliśmy możesz znaleźć w książce Łukasza Łuczaja „Dzika kuchnia”. Większość z nich na stałe zagościła u mnie w kuchni, mój R. upodobał sobie zwłaszcza twarożek z kurdybankiem i świeżym pieprzem.
Przyjechałam na warsztaty dzikiej kuchni z prawie pustym plecakiem, a gdy wyjeżdżałam był on wypchany do granic możliwości nowymi książkami, słoikami z prawdziwą śmietaną, czosnkiem niedźwiedzim, kurdybankiem i spakowanymi ostrożnie w gazety dziesiątkami rodzajów roślin.

Miłego zielonego dnia
Pozdrawiam, Agnieszka Zdunek
Jeśli zainteresował Cię ten wpis, zapraszam do innych wpisów i odcinków podcastu dotyczących ogrodu i kuchni naturalnej: